niedziela, 30 czerwca 2013

film


A mnie dała do myślenia również rozmowa z konsultantem merytorycznym (czy jak to zwał) tego serialu, Żydem niemieckim, któremu jakoś nie przeszkadzał skrajnie tendencyjny i naiwnie uproszczony wizerunek polskiej partyzantki oraz skrzywienie optyki, która ustawia sympatycznych, empatycznych bohaterów w roli ofiar nazizmu, niemal porównywalnych z innymi ofiarami.
M.in. ambasador Weiss mówił o braku proporcji, a red. Kraśko wielokrotnie ponawiał pytanie, skoro Niemcy byli tacy, jak w tym filmie, to skąd się wziął Holocaust? Dlaczego wojna zaczyna się w 1941, a nie ma śladu nawet na przyzwolenie na drank nach osten i eksterminację Żydów narodu niemieckiego, który DAŁ się zaczadzić ideologią hitlerowską. Te „delikatności” nawet w sposób kameralny nie zostały zarysowane.
Bardzo dobrze, że mogliśmy się z tym filmem zapoznać i że emisji towarzyszyła poważna dyskusja, również w Niemczech.Wczoraj byłam w Krakowie – smutna uroczystość rodzinna. Czekając na godzinę odjazdu autobusu siedzieliśmy z kuzynostwem z Łodzi na jakimś skwerku nieopodal dworca
i podziwialiśmy chyba najbrzydszy pomnik JP II, jaki mi się zdarzyło oglądać.
Jest to pomnik w pozycji ni to siedzącej, ni to kucznej, budzący jednoznaczne skojarzenia, nasze komentarze odbiegały znacznie od tonu, jakim prawy katolik winien darzyć pomniki świętych, jak też powagi uroczystości, w której uczestniczyliśmy…Mówienie, że pan/pani prezydent, burmistrz, wójt nie ma czasu „na pierdoły” , takie które m.in. wymieniasz, jest czystym dowodem niekompetencji. Oraz czymś co można wprost nazwać łamaniem ducha i litery prawa, którego tenże prezydent itd ma przestrzegać. Jest to zapisane np w ustawie o samorządzie gminnym. Prezydent ma budować wspólnotę samorządową. Nie buduje się jej traktując mieszkańców gminy jak zbędne śmieci.
Prezydent powinien z ludźmi rozmawiać, informować, radzić się, wspólnie wypracowywać ważne decyzje, łazić po ulicach, a może dawać się zapraszać na pomidorową. Nie musi być bankowcem, kształconym menedżerem, księgowym, inżynierem. Ma budować sprawną, żywą wspólnotę w swojej gminie.
Ludzie dobrze to kapują. Jak się czują „chciani”, to zakładają więcej firm, wykazują więcej inicjatywy wspólnotowej (np. sami ocalą sypiący się XV wieczny zabytek, otworzą społeczne przedszkole, założą park na wysypisku, zadbają o zieleń na ulicy, nikt nie będzie jej niszczył) – bo to ich miasto, a nie miasto urzędnika.
To się natychmiast przekłada na wielki biznes. Biznes lubi inwestować w miastach aktywnych, spontanicznych, uśmiechniętych ludzi, czujących się gospodarzami.
To są rzeczy bardzo proste. I tak oczywiste, że zupełnie niezrozumiałe w Polsce, poza skromnymi wyjątkami.
Żaden najbardziej nawet rzetelny dokument nie ma takiej siły przebicia i rażenia, jak sfabularyzowana historia, dlatego warto się nad nią pochylić i sprawiedliwie ocenić.
Musimy uczyć się nawzajem swoich wrażliwości, by móc je szanować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz